Kryzys gospodarczy wywołany przez koronawirusa spowodował, że banki zaostrzyły warunki przyznawania kredytów hipotecznych. Zmiany dotyczą między innymi wkładu własnego. Obecnie banki oczekują wkładu na poziomie 20, a nawet 30 proc. wartości mieszkania. Powoduje to znaczne ograniczenie dostępności kredytów, a w konsekwencji na pewno wpłynie na ograniczenie popytu na mieszkania.
Może Cię zainteresuje: Nieruchomości po pandemii – co się zmieni?
W przypadku młodego małżeństwa, gdzie mężczyzna i kobieta zarabiają minimalne wynagrodzenie, czyli około 3800 zł netto, kupno mieszkania staje się bardzo trudne. Zdolność kredytowa tych dwojga wynosi ok. 200 tys. złotych. W średnim czy małym mieście w Polsce można za tę kwotę kupić 40 mkw., czyli dwa pokoje. Trzeba jednak dysponować 40 tys. zł wkładu własnego.
– Często ludzie ci wynajmują mieszkanie i nie są w stanie odłożyć tylu pieniędzy na wkład własny, muszą je gdzieś pożyczyć. A rzadko jest to możliwe. Mimo więc tego, że według banku komercyjnego stać ich na obsługę rat kredytowych, mieszkanie jako takie jest dla nich niedostępne – podkreśla Michała Sapota, prezes HRE Investments
Według niego do "akcji" powinno wkroczyć państwo. Jednym z elementów budowania bogactwa państwa jest duża dostępność mieszkań. Mogłyby w tym pomóc zabezpieczenia w formie gwarancji rządowych.
Może Ci się spodoba: Czy nowe „hipoteki” potaniały?
Sapota twierdzi, że rozwiązaniem byłoby obniżenie wielkości wkładu własnego: – I to nie wprost, bo banki komercyjne nie mogą ryzykować środków z depozytów gromadzonych przez klientów. Cześć wymaganego wkładu własnego można pokryć gwarancjami ze strony instytucji rządowych, np. Banku Gospodarstwa Krajowego. Oczywiście BGK mógłby się dodatkowo na tym mieszkaniu zabezpieczyć, na przykład na hipotece mieszkania.
Wówczas wkład na poziomie 20 proc. zostałby utrzymany, jednak kupujący mieszkanie, w zależności od zamożności, wykładaliby tylko 5 – 10 proc. Oznacza to, że w przypadku lokalu wartego 200 tys., nabywca wpłacałby tylko 10-20 tys., jednocześnie ponosiłby ryzyko wraz z bankiem komercyjnym oraz instytucją państwową gwarantującą pozostałą część wkładu własnego.
– Kiedy wszystkie trzy strony są zaangażowane i ponoszą ryzyko, sytuacja wydaje się fair. Jeśli mówimy o mieszkaniu w cenie 200 tys. złotych, to minimalny wkład wymagany od kredytobiorcy wynosiłby 10 tys. zł. To są już środki będące w zasięgu wielu osób czy rodzin – dodaje Sapota.
Rozwiązania te byłyby stosowane wyłącznie w przypadku osób czy rodzin kupujących mieszkanie na własne potrzeby, a nie w celach inwestycyjnych. Dzięki wsparciu państwa nawet milion Polaków mogłoby sobie pozwolić na własne M.
– W Polsce nadal mamy sytuację zbliżoną do Włoch, gdzie 43 proc. młodych ludzi mieszka z rodzicami. I nie dlatego, że tak chcą, tylko nie mają innego wyjścia. Promowanie najmu niczego w tym przypadku nie rozwiązuje. Jeśli młody człowiek jest w stanie wyłożyć 1500 zł na wynajem mieszkania, wyłoży też te same 1500 na kredyt hipoteczny – twierdzi prezes Sapota. Mieszkanie to konkretny majątek, którego wartość z czasem i wraz ze spłatą kredytu stale rośnie.
Źródło: PAP
[kredyt hipoteczny, kredyt mieszkaniowy, koronawirus, wkład własny, bank gospodarstwa krajowego (bgk), bank komercyjny]