Szerszy dostęp do kredytów od początku XXI wieku pozwalał Polakom szybko zrealizować marzenie o własnym „M". Rynek mieszkaniowy nie był jednak na liberalizację dostępu do kredytu przygotowany. Niedostateczna liczba mieszkań oferowanych w sprzedaży spowodowała, że przy dużej liczbie kupujących ceny zaczęły gwałtownie rosnąć.
Doskonale widać to na podstawie danych GUS. Te pokazują, że w 2003 i 2004 roku za metr mieszkania płacono przeciętnie około 1,2 tys. zł. Od roku 2005 ceny zaczęły jednak dynamicznie rosnąć. W największych miastach kres tych wzrostów nastąpił na przełomie lat 2007 i 2008, po czym przyszły spadki cen.
Zobacz też: BCC o o problemie z kredytami hipotecznymi
Choć w dużych miastach ceny przestały rosnąć, to w mniejszych miejscowościach zahamowanie trendu wzrostowego przyszło później lub po prostu zmieniła się struktura sprzedawanych lokali - np. więcej transakcji dotyczyło nieruchomości droższych, co podnosiło średnią, choć nie świadczy to o wzroście poziomu cen.
Niezależnie od powodu, efekt był taki, że w 2009 roku za przeciętny metr trzeba było już zapłacić prawie 3,6 tys. zł - 3 razy więcej niż pięć lat wcześniej. Kolejne pięć lat nie przyniosło już tak spektakularnych zmian.
Co jednak może dziwić średnia cena transakcyjna w tym czasie wzrosła (dane dla największych miast publikowane przez NBP czy Home Broker sugerują kierunek odwrotny). Na rok 2014 można szacować ją na ponad 3,9 tys. zł za m kw.
Przeczytaj: Ułatwienia dla frankowiczów
To jednak nie tylko ceny mieszkań decydują o łatwości zakupu własnych czterech kątów - przynajmniej nie w przypadku powszechności kredytów hipotecznych zaciąganych w tym celu. Inaczej mogło być w latach 2003-2004, gdy zadłużenie Polaków z tytułu kredytów hipotecznych rosło o "zaledwie" kilka miliardów złotych rocznie.
Wtedy za przeciętne miesięczne wynagrodzenie na rękę osoby pracujące na pełen etat mogły kupić 1,3-1,4 mkw. mieszkania. Z aktualnego punktu widzenia jest to wysoki wynik.
Warto zobaczyć: Banki będą łagodzić warunki kredytowe
W kolejnych latach bowiem, gdy zadłużenie na cele mieszkaniowe rosło po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt miliardów rocznie, ceny mieszkań zaczęły dynamicznie rosnąć odrywając się od poziomu wynagrodzeń. Efekt? 2005-2009 możliwości nabywcze stopniały do 0,6 mkw. mieszkania za jedną pensję.
Źródło: IGN